Często mówi się, że przed śmiercią całe życie przelatuje nam przed oczami.
W moim przypadku się to nie sprawdziło. Czułam jedynie tępy ból w każdej możliwej części ciała, a ciemność pochłaniała mnie od środka. Jak gorąca herbata rozlewa się po przełyku, tak ciemność powoli konsumuje twoje wnętrzności, dając uczucie zapadania się niczym czarna dziura. Wyobraź sobie, że lepka maź w konsystencji przypominająca kisiel przykleja ci się do organów i powoli je rozpuszcza.
Tak właśnie czułam się w chwili zakończenia mej egzystencji. A przynajmniej powinnam. W końcu jeszcze nie umarłam.
Ocknęłam się w niewielkiej kałuży krwi, powstałej w wyniku dość głębokiego cięcia w okolicach wątroby. Wokół mnie nadal toczyła się paskudna jatka, a że nikt nie zwracał uwagi na niby-trupa, chciałam poleżeć jeszcze trochę i popatrzeć. Obcas buta naciskający na mój policzek skutecznie uświadomił mi, że to zły pomysł.
Krzywiąc się niemiłosiernie złapałam nogę depczącego i pociągnęłam ją z całej siły. Człowiek runął ja kłoda na posadzkę. Podniosłam się do klęczek. Uchyliłam przed czyimś ciosem i wstałam.
Kopiącego się nie leży (tak, wiem, że na odwrót XD - dop. autorki), więc zostawiłam zaskoczonego mężczyznę z dziwną zieloną muchą pod szyją w spokoju, po czym wrzasnęłam najgłośniej jak tylko mogłam. Kilka głów obejrzało się w moją stronę, zastygając w bezruchu. Dobrze, zwróciłam na siebie uwagę. Podniosłam tkwiący przy mojej stopie bezpański nóż i rzuciłam nim w pierwszego lepszego przeciwnika. Lekko drgnęła mi ręka, a na moment pojawiły się mroczki przed oczami. Zachwiałam się. Mój przyjaciel w białym kaftanie szybko dobił wroga, kąciki jego ust uniosły się na 0,006 centymetra kiedy na mnie spojrzał i zaraz znów rzucił się w wir walki. Przypuszczam, że ucieszył się widząc mnie nadal żywą.
Mimo wszystko powoli wymiękałam. Strata sporej ilości krwi zbyt często dawała o sobie znać. Musiałam podeprzeć się ściany, bo inaczej upadłabym. Biały co jakiś czas zerkał niepewnie z moją stronę. Zacisnęłam zęby i ponownie stanęłam do walki. Cięcie, parada, uskok, znów cięcie. Liczba poległych zwiększała się. Gdzieś w oddali usłyszałam odgłos wystrzału.
- Biały - odezwałam się w umyśle wspólnika - dłużej tak nie pociągnę. Co ty na to, aby kończyć?
Uchylił się w bok przed pociskiem, skoczył do przodu i wbił lśniący miecz w ciało kobiety. Odsunął się od nacierającego przeciwnika, uderzył płaską dłonią w plecy, a ten poleciał do przodu i zarył twarzą o beton. Chłopak zdzielił go butem w twarz. Kiedy skończył okładać wroga majaczącego coś o niezakręconym kranie, miał wyraźną satysfakcję wypisaną na twarzy.
- Ten był ostatni - powiedział. Jego głos był zdecydowanie zbyt łagodny jak na wykwalikowanego zabójcę.
Za tydzień wyjeżdżam do Jump City w sprawie nowego zlecenia, dlatego chciałam jak najszybciej uporać się z tymi starymi. Inaczej nie prosiłabym tego ignoranta o pomoc. A na szurniętego ojczulka nie miałam co liczyć. Zebrało mu się ostatnio na wspomnienia, zaś jego nowym przyjacielem stały się szklanka whisky i agencje towarzyskie. Wstyd i hańba.
Bezwładne ciała ułożyliśmy w piękny stosik w rogu, rannych dobiliśmy, a facia od kranu zostawiliśmy przy życiu. Tego chciał klient. Aby jedyny ocalały dostarczył wiadomość Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Innymi słowy - nie mam pojęcia komu.
Chłopak wytarł zakrwawiony miecz o jedno z ciał.
- Chodź - rzucił. Przez schody pożarowe w sąsiednim budynku dostaliśmy się na dach. Podszedł do krawędzi i patrzył przez dłuższą chwilę na nocne niebo.
- Co jest? - spytałam, stając obok. Zaczerpnął głęboko powietrza. Niedawno padało, więc wciąż było wilgotno.
- Jestem głodny. Zjedzmy coś - chwycił mnie za przegub.
- Hola! Chyba nie chcesz tak paradować po mieście?
Ja w czarnym kuloodpornym kostiumie z okularami spawalniczymi na czole, on w poszarpanym kaftanie bezpieczeństwa. Jego sięgające mostka brązowe włosy powiewały na wietrze, zielone oczy błyszczały w świetle księżyca. I on chce tak wyjść na ulicę?
Wróciliśmy do miejsca, gdzie schowaliśmy nasze rzeczy. Biały opatrzył moją ranę, upewniając się, że materiał nie przesiąknie. Następnie już po cywilnemu udaliśmy się do najbliższego baru z fast-foodami. Po przetrzepaniu wszystkich kieszeni stwierdziliśmy, że nie mamy pieniędzy. Zwykle w takich wypadkach improwizujemy.
Przejęłam kontrolę nad umysłem jednego z stojących w kolejce. Odrzuciłam na bok obecne myśli i wspomnienia z czasów kiedy to był młody i przystojny, a skupiłam się na kontroli. Biały podtrzymywał moje własne ciało osuwające się na podłogę. Minusy telepatii.
Nie trwało to długo. Wyszliśmy na zewnątrz z dużą porcją frytek, dwoma burgerami i smoothie. Usiedliśmy w zacisznym kącie w parku i delektowaliśmy się zasłużoną kolacją.
- Daj łyka - Biały zaśmiał się i jeszcze bardziej odsunął plastikowy kubek, abym nie mogła dosięgnąć. - Widzisz go?
Drgnął, kiedy wysłałam mentalnie pytanie, ale skinął głową. Od dłuższego czasu przyglądał nam się jakiś dzieciak. Bluza, czapka z daszkiem... Ukryty za rogiem zdecydowanie nie chciał, aby ktoś go zauważył. Wyczułam jego obecność jeszcze przed wejściem do Burger King'a. Mały nie miał szczęścia, bo trafił na telepatkę.
- Nie patrz na niego, bo ucieknie - syknęłam. - Chcę się dowiedzieć kim jest i o co mu chodzi.
- Może jest zazdrosny?
Wymierzyłam mu kuksańca w bok. Skrzywił się i zaśmiał, ale kontynuował:
- Daj spokój, to tylko jakieś dziecko. Jesteś przewrażliwiona.
- Może - mruknęłam i dokończyłam swoją porcję.
Wstaliśmy i ruszyliśmy przed siebie bez żadnego konkretnego celu. Chłopiec podążał za nami, zachowując dystans. Skręciliśmy w pustą uliczkę, potem następną. A bachor niczym cień, nie spuszczał nas z oczu. Wkurzyłam się.
- Zabiję - mruknęłam i już miałam się odwrócić, ale Biały złapał mnie za przedramię. On wiedział coś o tym chłopaku. Nie raczył się tym ze mną podzielić. I gdzie tu sprawiedliwość?
- Nie warto - szepnął. - Zachowuj się naturalnie, to się odczepi. Już wiem kto to jest.
piątek, 13 maja 2016
niedziela, 8 maja 2016
8.(Julia)
Julia:
Szybkim krokiem przemierzałam ulice Jump City. Jedynym co tu zauważyłam, to ogólny popłoch i zdenerwowane miny przechodniów. Było już po 8.00, więc prawdopodobnie spóźnili się do pracy. W sumie ja również, tylko, że do szkoły. Zaspałam, a zostało mi jeszcze 15 minut drogi. Na domiar złego pierwszą mam matematykę...
Zgarnęłam natrętną grzywkę z oczu i westchnęłam poirytowana - mam przechlapane. Zdjęłam plecak z ramion i zaczęłam poszukiwania. Po niedługim czasie wyjęłam zielony, i jakże pojemny, zeszyt, od tego jakże skomplikowanego przedmiotu, niezrozumiałego dla pokoleń nieszczęsnych licealistów. Podejrzewam, że zapewne nauczycielka raczy ,,zaprosić" mnie do odpowiedzi, za jakże karygodne zachowanie...
Zerknęłam okiem na skomplikowane równania, których nie będzie mi dane pojąć. Chyba jednak nic z tego nie wyjdzie, ale udawać zawsze można...
Poczułam ból w okolicach głowy. Uderzyłam o kogoś, więc automatycznie spojrzałam w górę.
Przed sobą miałam lekko zdziwioną, lecz uśmiechniętą zadziornie twarz. Kasztanowe oczy zwróciły się w moją stronę z zaciekawieniem.
- Uhmm! Przepraszam - rzekłam zmieszana. Na moje blade policzki zawitały dwa czerwone rumieńce.
Jego kąciki ust podniosły się znacznie do góry. Zerknął na moje dłonie, a ja wyczułam wzrok ciążący na mnie.
- Życzę miłej nauki. Ja już muszę iść - pożegnał się ze mną, a już po chwili zobaczyłam zarys jego sylwetki, kilkanaście metrów dalej. Pokręciłam z dezaprobatą głową, z matematyki nigdy nic dobrego nie wyniknie...
~~$~~
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie... - odrzekłam krótko.
Oczy wszystkich uczniów zwróciły się w moją stronę, a ja przewróciłam znudzona oczyma - jeju..., nie nudzi się wam to czasem?? Flegmatycznym ruchem ruszyłam w stronę ławki i równie wolno rozpakowałam się.
- Spóźnieniem to ja bym tego nie nazwała. Do końca lekcji zostało pięć minut. Możesz pochwalić się swoimi umiejętnościami przed klasą - powaga wypełniła jej starą i pełną niedoskonałości twarz. Na jej czoło wyskoczyły trzy wyraźne zmarszczki.
Wszyscy tu obecni spojrzeli w moją stronę z żalem i współczuciem. Tylko nieliczne paniusie powtarzały zaciekle do swoich równie inteligentnych koleżanek: ,,Prościzna...". Zagryzłam z ogromną siłą wargę - ,,Nie dla wszystkich to prościzna, więc zamknijcie swoje szanowne jadaczki!".
Westchnęłam cicho. A więc jednak miałam rację...
~~$~~
Rozprostowałam zmęczone mięśnie i ziewnęłam cicho. Moje ciało runęło na brązowy materac kanapy. To był męczący dzień, chyba dziś przenocuję właśnie tutaj - w domku, na obrzeżach Jump City.
Nie pytajcie skąd go mam, bo i tak nie uzyskacie odpowiedzi. Przychodzę tu wtedy, kiedy potrzebuję odpoczynku. To idealne miejsce dla mnie, tak cicho i spokojnie. Raczej...
Usłyszałam niewyraźny szmer. Nagłym ruchem spojrzałam na przezroczystą i pełną smug szybę okna, a z kieszeni spodni wyjęłam mały sztylet. Niby nic, ale w każdej chwili może się przydać.
Kolejny odgłos. Dyskretnie schyliłam się ku ziemi, po omacku szukając plecaka. Dookoła panowała ciemność. Lubiłam mrok, nawet nie pomyślałam o zapaleniu światła. W końcu znalazłam torbę oraz wyjęłam z niej moje sai. Już jestem gotowa na ewentualny atak. Wystarczy poczekać.
Zupełnie spodziewanie, bez cienia zaskoczenia z mojej strony, przez okno wskoczyło kilku zamaskowanych mężczyzn, ubranych całościowo w czarne stroje. Czyżby to nie...?
Z grymasem strachu spojrzałam na ich perfekcyjnie zdobione katany. Na złotych rękojeściach, wyrzeźbione były te same znaki - smoki. Czyli Liga. Czyli Cristin...
Moje serce uderzyło mocno w klatkę piersiową, a krew przyspieszyła swój obieg. Co do cholery jasnej się dzieje?! Skąd ona wie, że ja tu jestem. Przecież...
Wskoczyła zgrabnie przez białą ramę, by zaraz zlustrować mnie z kpiną. Jej wysmarowane czerwoną szminką usta ułożyła w złowieszczy uśmiech, pełen pogardy.
- A więc wiedziałaś? Jak miło.
Szybkim krokiem przemierzałam ulice Jump City. Jedynym co tu zauważyłam, to ogólny popłoch i zdenerwowane miny przechodniów. Było już po 8.00, więc prawdopodobnie spóźnili się do pracy. W sumie ja również, tylko, że do szkoły. Zaspałam, a zostało mi jeszcze 15 minut drogi. Na domiar złego pierwszą mam matematykę...
Zgarnęłam natrętną grzywkę z oczu i westchnęłam poirytowana - mam przechlapane. Zdjęłam plecak z ramion i zaczęłam poszukiwania. Po niedługim czasie wyjęłam zielony, i jakże pojemny, zeszyt, od tego jakże skomplikowanego przedmiotu, niezrozumiałego dla pokoleń nieszczęsnych licealistów. Podejrzewam, że zapewne nauczycielka raczy ,,zaprosić" mnie do odpowiedzi, za jakże karygodne zachowanie...
Zerknęłam okiem na skomplikowane równania, których nie będzie mi dane pojąć. Chyba jednak nic z tego nie wyjdzie, ale udawać zawsze można...
Poczułam ból w okolicach głowy. Uderzyłam o kogoś, więc automatycznie spojrzałam w górę.
Przed sobą miałam lekko zdziwioną, lecz uśmiechniętą zadziornie twarz. Kasztanowe oczy zwróciły się w moją stronę z zaciekawieniem.
- Uhmm! Przepraszam - rzekłam zmieszana. Na moje blade policzki zawitały dwa czerwone rumieńce.
Jego kąciki ust podniosły się znacznie do góry. Zerknął na moje dłonie, a ja wyczułam wzrok ciążący na mnie.
- Życzę miłej nauki. Ja już muszę iść - pożegnał się ze mną, a już po chwili zobaczyłam zarys jego sylwetki, kilkanaście metrów dalej. Pokręciłam z dezaprobatą głową, z matematyki nigdy nic dobrego nie wyniknie...
~~$~~
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie... - odrzekłam krótko.
Oczy wszystkich uczniów zwróciły się w moją stronę, a ja przewróciłam znudzona oczyma - jeju..., nie nudzi się wam to czasem?? Flegmatycznym ruchem ruszyłam w stronę ławki i równie wolno rozpakowałam się.
- Spóźnieniem to ja bym tego nie nazwała. Do końca lekcji zostało pięć minut. Możesz pochwalić się swoimi umiejętnościami przed klasą - powaga wypełniła jej starą i pełną niedoskonałości twarz. Na jej czoło wyskoczyły trzy wyraźne zmarszczki.
Wszyscy tu obecni spojrzeli w moją stronę z żalem i współczuciem. Tylko nieliczne paniusie powtarzały zaciekle do swoich równie inteligentnych koleżanek: ,,Prościzna...". Zagryzłam z ogromną siłą wargę - ,,Nie dla wszystkich to prościzna, więc zamknijcie swoje szanowne jadaczki!".
Westchnęłam cicho. A więc jednak miałam rację...
~~$~~
Rozprostowałam zmęczone mięśnie i ziewnęłam cicho. Moje ciało runęło na brązowy materac kanapy. To był męczący dzień, chyba dziś przenocuję właśnie tutaj - w domku, na obrzeżach Jump City.
Nie pytajcie skąd go mam, bo i tak nie uzyskacie odpowiedzi. Przychodzę tu wtedy, kiedy potrzebuję odpoczynku. To idealne miejsce dla mnie, tak cicho i spokojnie. Raczej...
Usłyszałam niewyraźny szmer. Nagłym ruchem spojrzałam na przezroczystą i pełną smug szybę okna, a z kieszeni spodni wyjęłam mały sztylet. Niby nic, ale w każdej chwili może się przydać.
Kolejny odgłos. Dyskretnie schyliłam się ku ziemi, po omacku szukając plecaka. Dookoła panowała ciemność. Lubiłam mrok, nawet nie pomyślałam o zapaleniu światła. W końcu znalazłam torbę oraz wyjęłam z niej moje sai. Już jestem gotowa na ewentualny atak. Wystarczy poczekać.
Zupełnie spodziewanie, bez cienia zaskoczenia z mojej strony, przez okno wskoczyło kilku zamaskowanych mężczyzn, ubranych całościowo w czarne stroje. Czyżby to nie...?
Z grymasem strachu spojrzałam na ich perfekcyjnie zdobione katany. Na złotych rękojeściach, wyrzeźbione były te same znaki - smoki. Czyli Liga. Czyli Cristin...
Moje serce uderzyło mocno w klatkę piersiową, a krew przyspieszyła swój obieg. Co do cholery jasnej się dzieje?! Skąd ona wie, że ja tu jestem. Przecież...
Wskoczyła zgrabnie przez białą ramę, by zaraz zlustrować mnie z kpiną. Jej wysmarowane czerwoną szminką usta ułożyła w złowieszczy uśmiech, pełen pogardy.
- A więc wiedziałaś? Jak miło.
Subskrybuj:
Posty (Atom)