Damian Wayne ziewnął po czym spojrzał na zegarek. Cristin wyszła z tamtego bloku dokładnie 14 godzin 27 minut 13 sekund wcześniej, a nadal nic się nie działo. Jak każda osoba niecierpliwa, oczekiwał w każdym momencie jakiegoś ataku lub wydarzenia. A tu nic. Przez te 14 godzi czatowania pod blokiem nie spotkał nawet jakiegoś pomniejszego przestępcy! Ze złością kopnął kamień, który nierozważnie znalazł się pod jego nogą. Już miał zawracać na autobus do Gotham, który odjeżdżał za jakieś pół godziny, ale wtedy drzwi numer 4 wreszcie się otworzyły. Schowany niedaleko nich opanował odruch odskoczenia. Z budynku wyszła drobna blondynka w czarnej sukience. Ta sama, którą odwiedzała Cristin - przemknęło przez myśl Damianowi. Dziewczyna zatrzymała się spoglądając centralnie na niego, przy czym mrużyła oczy jak typowy krótkowidz. Młody Wayne wiedział, że go zauważyła pomimo zasłaniającego go drzewa. Ona widziała i tyle. Stłamsił przekleństwo, po czym wyjął z kieszeni nadajnik. Zrobił parę długich kroków w tył i niby przez przypadek przeszedł obok niej. Chyba się nie zorientowała, na jego szczęście.
Wyciągnął z kieszeni smartphone'a z najszczerszą chęcią zatelefonowania do Graysona i poinformowania go o kolejnej podejrzanej, jednak przerwał mu niespodziewany ból. Czuł jakby ktoś uderzył go w głowę, a ona rozpadała się na milion malutkich kawałeczków. Telefon wypadł mu z rąk. Nie mógł poruszyć żadną kończyną, jego ciało zdrętwiało i odmówiło posłuszeństwa. Przed oczami zaczęły mu się przewijać sceny z życia: szkolenie, przyjazd do Batmana, ucieczki i wieczne gniewanie, aż w końcu po raz drugi zobaczył dzisiejszą sytuację. Niby obok siebie usłyszał dźwięk aparatu w telefonie, ale nie zwrócił na to uwagi. Nagle ból przeszedł jak ręką odjął, Damian upadł na kolana zszokowany zmianą. Dziewczyna uciekała od niego równym, lecz wolnym truchtem. To jej zasługa? Młody Wayne wykrzywił twarz w czymś co miało udawać szatański uśmiech: w końcu i tak ją namierzał. Jednak coś go tknęło i sprawdził lokalizację dziewczyny. Według urządzenia znajdowała się w miejscu, a przecież widział jak biegnie! Nie przepuści jej tego tak łatwo. Przeczyścił rękawem ekran telefonu.
- Todd? Mam do ciebie małą prośbę...
***
Margaret nie przychodziła. W hallu kręcili się studenci, którzy z magicznych powodów zwanych zazwyczaj kacem lub zbyt cichym budzikiem nie mogli zjawić się pod salami wcześniej niż trzy minuty do rozpoczęcia wykładów. Ale Margaret zazwyczaj pojawiała się wcześniej lub informowała go, że nie przyjdzie. Teraz sterczał przed drzwiami wypatrując wśród nerwowych postaci jej żółtych włosów. Niby nie powinien tak się przejmować, przecież nie łączyły ich żadne zobowiązania czy emocje, ale... ona zawsze przychodziła wcześniej. Może samochód ją przejechał? Może ją porwano? Może zaatakowali ją jacyś pijacy? Może spóźniła się na tramwaj? Wreszcie pojawiła się zdyszana, z rozwalonym kokiem, ale wciąż ładna. Posłała mu zaniepokojone spojrzenie mocno umalowanych oczu.
- Odwołali matematykę? - zapytała łapiąc nerwowo powietrze. W końcu uwielbiała wykłady z matematyki.
- Nie - zmieszał się lekko, ale tylko lekko - Czekałem na ciebie. Co się stało?
- Zatrzymały mnie pewne ważne... gołębie.
- Gołębie?!
- Tak, zaatakowały mnie - jej oczy były jak zwykle poważne. Popatrzył na nią niewyraźnie, ale ona już tylko złapała go za ramię i pociągnęła do sali wykładowej.
W ogóle nie skupiała się na tym, co mówił wykładowca. Notowała jakoś niewyraźnie i nerwowo. W końcu przyłapał ją nawet na tym, że wyjęła telefon. Nigdy tego nie robiła! Spojrzał jej przez ramię na ekran urządzenia. Oglądała zdjęcie chłopca o czarnych włosach i ciemnozielonych, zamglonych oczach. O co mogło jej chodzić?!
***
Damian zawahał się tylko przez chwilę, po czym zapukał do szarych, zniszczonych drzwi. Wszystko w tym budynku wydawało się równie szare i zniszczone. Todd zarabiał całkiem nieźle, ale - jak mówił - nie mógł zbyt przywiązywać się do niczego, więc mieszkał w takim miejscu. Przez chwilę nikt nie otwierał, a potem przed Damianem pojawił się Jason we własnej osobie. Wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle - był nieogolony, włosy miał brudne i nieuczesane, a wory pod oczami wyróżniały się od reszty twarzy sinym kolorem. Obrzucił chłopca pełnym wyrzutów spojrzeniem, po czym odwrócił się i poszedł w głąb mieszkania, a Damian podążył za nim. Znaleźli się w niewielkim przejściowym pokoju połączonym z jeszcze mniejszą kuchnią. Patrząc po stanie właściciela powinien tam panować bałagan, ale było sterylnie czysto. Musiał mało przebywać w mieszkaniu.
- Przerwałem Ci sen telefonem? - spytał Damian zuchwale rozglądając się dookoła. Jason wzruszył jedynie ramionami.
- Chcesz jajecznicę? - powiedział za to, wyjmując z kuchennej szafki solidną patelnię. Młody Wayne przypomniał sobie, że nie jadł nic od wieczoru poprzedniego dnia.
- Mogę chcieć - stwierdził zanim zdążył przypomnieć sobie jak fatalnie gotował Red Hood - jak idą interesy?
- Lepiej nie pytać. I tak przyszedłeś tu z prośbą, więc nie próbuj udawać, że interesuje cię życie narkotykowej mafii Gotham.
- Chciałem być miły - mruknął Damian. Rzadko mu się to zdarzało, ale Jason stanowił naprawdę godny pożałowania widok - wiesz może coś o tej dziewczynie?
Pokazał mu zdjęcie blondynki, które zrobił jej telefonem.
Reakcja Red Hooda była... zaskakująca? Doskoczył do niego i wyrwał urządzenie z ręki z dziwnym wyrazem twarzy.
- Skąd to masz?! - krzyknął władczym tonem psychopaty, który znów zagościł w jego umyśle.
- To dziewczyna powiązana jakoś z Ligą, nie wiem dokładnie jak. Może być również morderczynią Kory Anderson zwaną Starfire - wypowiedział spokojnie Damian, chociaż nie był w ogóle pewny tego co mówi. Po co tu przyszedł? Nie miał żadnych dowodów.
- Widziałem ją kilka lat temu - wyszeptał Jason - widziałem ją... tak... w mojej głowie... kiedy umierałem...
Milczeli. Red Hood bez słowa odłożył telefon na blat, po czym zajął się gotowaniem. Damian nie wiedział co myśleć. Może Jason po prostu oszalał? W końcu nie spał po nocach, w dnie chyba także, wyglądał makabrycznie, nie dbał o siebie... Ale z drugiej strony było coś w jego tonie wypowiedzi i błysku oczu, co pozwalało stwierdzić, że pozostał przy zdrowych zmysłach.
- Pomożesz mi znaleźć jakieś informacje o niej? - zapytał w końcu, gdy Jason postawił przed nim talerz jajecznicy i szklankę soku. Potrawa smakowała jak płyta pilśniowa.
- Nie powinieneś się mieszać w jej sprawy. Jeśli by ci się coś stało, twoja matka zabiłaby mnie na miejscu. A ta dziewczyna oznacza śmierć...
- Ale ty będziesz się mieszać?
- Chcę się o niej czegoś dowiedzieć!
- Jesteś taki sam jak Batman! - warknął Damian wstając. Gdy wychodził, trzasnął drzwiami.
On jeszcze im pokaże jak robi się śledztwo!
~~~
Damian i Jason <3
/Caxi
poniedziałek, 18 kwietnia 2016
piątek, 8 kwietnia 2016
6. (Elizabeth)
- Nie mam zamiaru z wami rozmawiać - warknęłam i odwróciłam się.
Nieznajomi wydawali się być zdziwieni moją złośliwością, ale miałam ich gdzieś. Cały świat mi się wali, nie będę się przejmowała bandą przebierańców. Szłam szybko w kieurnku centrum miasta, ignorując narastające wyrzuty sumienia. Przecież to nie ich wina, że moja matka znalazła sobie nowego narzeczonego, mój brat to nieznoźny potwór i ogólnie wszyscy zawzięli się żeby zniszczyć moją marną egzystencję. Westchnęłam. Znajdowałam się w dzielnicy handlowej z każdej strony otaczały mnie sklepy odzieżowe. Spodobały mi się sportowe buty i męska bluza z kapturem. Zarumieniłam się, kiedy ekspedientka ze sklepu z bielizną uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. W życiu nie kupiłabym czegoś, co wyglądało jak odrobina ozdobnej koronki.
Nie mam wyjścia, muszę wrócić do domu. Nie wzięłam ze sobą żadnych pieniędzy a czułam już burczenie w brzuchu.
Na szczęście mama i jej ukochany są w pracy a Adam wybrał się do kolegi. Mając cały dom do swojej dyspozycji porozrzucałam po całym salonie swoje szkolne podręczniki. Ponieważ powoli zbliżał się już czerwiec, musiałam pozaliczać wszystkie zaległe sprawdziany i przygotować się do egzaminów kończących szkołę średnią. Przeraża mnie to, że już od jesieni będę studentką. Tylko spokojnie, nakazałam sobie. Spędziłam trzy godziny czytając gruby podręcznik od historii, podkreślając najważniejsze daty i wypisując kluczowe pojęcia. Wyjrzałam przez okno, żeby zobaczyć czy któryś z domowników nie wraca. Na szczęście, oprócz starszej pani mieszkającej naprzeciw nie dostrzegłam nikogo. Rozwiązałam cztery kartki zadań z matematyki i powtórzyłam angielski. Zaczęła mnie już boleć głowa, postanowiłam, że zrobię sobie coś do jedzenia. Na drewnianym stole dostrzegłam gazetę. Zerknęłam przelotnie na tytuł, który głosił "Plaga przestępstw. Policja bezradna?". Wyciągnęłam słoik dżemu i tosty. Kiedy odkładałam talerz do zlewu usłyszałam głosy na podwórku:
- Kochanie, jak myślisz lepiej wybrać się na miesiąc miodowy do Paryża czy Rzymu?
Że co?! Dosłownie opadła mi szczęka. Trzasnęłam talerzem o kant zlewu i poraniłam się w palce.
- A co z dzieciakami? - spytał John.
- Może zostaną u dziadków..
Stanęłam dokładnie naprzeciw drzwi frontowych. Para zatrzymała się naprzeciwko mnie zszokowana. John, czterdziestoletni mężczyzna w okularach uśmiechał się do mojej matki. A ona jak zwykle, zobaczywszy mnie, wygięła usta w grymas rozdrażnienia.
- Podobno okrzyczałaś Adama? - spytała rozdrażniona.
Coś we mnie pękło. Od kilku miesięcy nie rozmawiamy normalnie, kłócimy się, teraz dowiaduję się o wyjeździe do Europy a mama pyta mnie o brata?! Co, jestem już za stara żeby się mną interesowała?
- Wiesz co, mam to w dupie - warknęłam na co zszokowana uniosła brwi - wszystkich was mam w dupie. Żyjcie sobie szcześliwie, ale beze mnie!
Wbiegłam na górę po schodach. Zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju i szybkim ruchem wyciągnęłam spod łóżka podróżną torbę.
- Naprawdę, nie wiem co w nią wstąpiło - tłumaczyła się wściekła Johnowi.
Spakowałam ubrania, bieliznę, pieniądze i kosmetyczkę. Gdzieś tam był jeszcze mój paszport. Założyłam szarą bluzę, torbę zarzuciłam na ramię. Otworzyłam gwałtwonie drzwi, mama musiała odskoczyć żeby jej nie uderzyły.
Zbiegłam po schodach na dół.
- Dokąd się wybierasz?! Wracaj, Melanie!
John stanął w drzwiach z miną wyrażającą zatroskanie. Przynajmniej on myślał, że tak wygląda.
- Melka, posłuchaj mnie..
Odepchnęłam go z całej siły i warknęłam:
- Nie mów tak do mnie.
Trzasnęłam z całej siły frontowymi drzwiami. Było wietrzne popołudnie, na niebie dostrzegłam szare chmury. Pięknie, jeszcze tego brakuje, żeby zaczęło padać. Wiedziałam, że matka i jej narzeczony zaraz zaczną mnie szukać. W takim razie muszę zrobić wszystko żeby nie dało się mnie znaleźć. Skierowałam swoje kroki w kierunku dworca autobusowego.
Zapomniałam o jednym drobym szczególe. Do jakiego miasta mam wyjechać? Nie mam żadnych znajomych, rodzina od strony ojca mieszka w Irlandii. Niech to szlag. Mam pieniądze żeby zatrzymać się w hotelu, oszczędzałam przez ponad rok. Miała to być kwota na opłacenie czesnego za pierwszy semestr studiów, ale sytuacja się zmieniła. Dobrze, w takim razie zdam się na przypadek.
Podeszłam do kasy biletowej, starsza kobieta w okularach zerknęła na mnie i spytała:
- Dokąd?
Zerknęłam na rozpiskę autobusów. Najbiższy, za pięć minut odjeżdżał do Gotham.
- Gotham City - wypaliłam kładąc pieniądze na ladę.
Schowałam niewielki bilet do kieszeni i spytałam się niskiego mężczyzny, który autobus mam zająć. Wskazał na duży, niebieski w którym siedziała spora grupa osób. Potrąciłam kogoś walizką, przeprosiłam. Wtargałam jakoś mój bagaż i zajęłam miejse najbardziej oddalone od innych pasażerów.
Kiedy kierowca włożył kluczyki do stacyjki odetchnęłam z ulgą. Uciekam i teraz już mnie nie znajdą. Wrócę kiedy będę chciała. Włączyłam mp3, rozsiadłam się wygodnie i uśmiechnęłam szeroko. Czeka mnie kilka godzin jazdy.
Kiedy wysiadałam z pojazdu zaczynało się już ściemniać. Nigdy nie byłam w Gotham, więc nie miałam pojęcia dokąd się udać. Inni pasażerowie powsiadali się do taksówek a ja zostałam sama na pustym parkingu. Ignorowałam moją komórkę, która uparcie wibrowała. Wiem, że to mama ale nie zamierzałam odbierać. Mam już dziewiętnaście lat. Najrozsądniej będzie kupić plan miasta i dowiedzieć się gdzie znajduje się jakiś tani hotel.
Ruszyłam w kierunku nieznanych, ciemnych budynków, czując chłodny wiatr na całym ciele. Zimniej tutaj niż u nas. Szłam szybko przez kilkanaście minut.
Gdzie ja jestem? Stałam pomiędzy starymi kamienicami, nigdzie nie widziałam sklepów. Źródłem światła była stara latarnia stojąca kawałek dalej. Księżyc był już prawie w pełni a ja nadal nie wiedziałam dokąd mam się udać.
Poczułam jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Co ja najlepszego narobiłam? Jestem taka głupia, lekkomyślna. Na własne życzenie marnuje sobie życie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Gdyby mój tata żył, nie pozwolił by mi na to. Ale nie żyje, pogódź się z tym.
- Hej, pomóc ci w czymś? - spytał wysoki mężczyzna.
Wyszedł z pobliskiej kamienicy. Miał na sobie brudną koszulę i obcięte nożyczkami dżinsy. Nie wzbudził we mnie jakichś pozytywnych emocji ale nie mam wyjścia. Muszę poprosić go o pomoc.
- Szukam jakiegoś hotelu.. - zaczęłam.
- U mnie możesz zanocować za darmo - uśmiechnął się a ja odskoczyłam od niego ze wstrętem.
Odwróciłam się i chciałam jak najszybciej odejść ale mężczyzna złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie.
- Nie wiesz, że takie ładne dziewczynki powinny teraz grzecznie spać? - wysapał mi do ucha.
Skrzywiłam się ze wstrętem.
- Nie dotykaj mnie.. - wymamrotałam szarpiąc się.
Nagle poczułam jak przez moje ciało przepływa przyjemne ciepło. Przestałam się bać, nieznajomy padł na ziemię. Trzymał się za ramiona i wrzeszczał:
- CO MI ZROBIŁAŚ, JĘDZO?!
Ja? Czy on oszalał?
- Płonę! Wyjmijcie moje ręce z ognia! - rzeczywiście na jego ramiona trawiły czerwone płomienie.
Przerażona nie wiedziałam co robić. Otworzyłam torbę chcąc znaleźć butelkę wody ale nie mogłam jej znaleźć. Uspokój się, tylko tak możesz mu pomóc. Przestał krzyczeć. Ogień zniknął. Co do jasnej cholery...?
- Zostaw go - usłyszałam rozkaz i naprzeciwko mnie stanął wysoki, ubrany w ciemny kostium mężczyzna.
- Pomocy, to czarownica! - wrzasnął poparzony i uciekł.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Ręce nadal mi dygotały, musiałam wziąć głęboki oddech. Dostrzegłam jedynie usta nowego przybysza. Maska zasłaniała resztę twarzy.
- Nie chciałam zrobić nic złego, przysięgam..
- Wiem. Chcę ci tylko pomóc.
Nieznajomi wydawali się być zdziwieni moją złośliwością, ale miałam ich gdzieś. Cały świat mi się wali, nie będę się przejmowała bandą przebierańców. Szłam szybko w kieurnku centrum miasta, ignorując narastające wyrzuty sumienia. Przecież to nie ich wina, że moja matka znalazła sobie nowego narzeczonego, mój brat to nieznoźny potwór i ogólnie wszyscy zawzięli się żeby zniszczyć moją marną egzystencję. Westchnęłam. Znajdowałam się w dzielnicy handlowej z każdej strony otaczały mnie sklepy odzieżowe. Spodobały mi się sportowe buty i męska bluza z kapturem. Zarumieniłam się, kiedy ekspedientka ze sklepu z bielizną uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. W życiu nie kupiłabym czegoś, co wyglądało jak odrobina ozdobnej koronki.
Nie mam wyjścia, muszę wrócić do domu. Nie wzięłam ze sobą żadnych pieniędzy a czułam już burczenie w brzuchu.
***
Na szczęście mama i jej ukochany są w pracy a Adam wybrał się do kolegi. Mając cały dom do swojej dyspozycji porozrzucałam po całym salonie swoje szkolne podręczniki. Ponieważ powoli zbliżał się już czerwiec, musiałam pozaliczać wszystkie zaległe sprawdziany i przygotować się do egzaminów kończących szkołę średnią. Przeraża mnie to, że już od jesieni będę studentką. Tylko spokojnie, nakazałam sobie. Spędziłam trzy godziny czytając gruby podręcznik od historii, podkreślając najważniejsze daty i wypisując kluczowe pojęcia. Wyjrzałam przez okno, żeby zobaczyć czy któryś z domowników nie wraca. Na szczęście, oprócz starszej pani mieszkającej naprzeciw nie dostrzegłam nikogo. Rozwiązałam cztery kartki zadań z matematyki i powtórzyłam angielski. Zaczęła mnie już boleć głowa, postanowiłam, że zrobię sobie coś do jedzenia. Na drewnianym stole dostrzegłam gazetę. Zerknęłam przelotnie na tytuł, który głosił "Plaga przestępstw. Policja bezradna?". Wyciągnęłam słoik dżemu i tosty. Kiedy odkładałam talerz do zlewu usłyszałam głosy na podwórku:
- Kochanie, jak myślisz lepiej wybrać się na miesiąc miodowy do Paryża czy Rzymu?
Że co?! Dosłownie opadła mi szczęka. Trzasnęłam talerzem o kant zlewu i poraniłam się w palce.
- A co z dzieciakami? - spytał John.
- Może zostaną u dziadków..
Stanęłam dokładnie naprzeciw drzwi frontowych. Para zatrzymała się naprzeciwko mnie zszokowana. John, czterdziestoletni mężczyzna w okularach uśmiechał się do mojej matki. A ona jak zwykle, zobaczywszy mnie, wygięła usta w grymas rozdrażnienia.
- Podobno okrzyczałaś Adama? - spytała rozdrażniona.
Coś we mnie pękło. Od kilku miesięcy nie rozmawiamy normalnie, kłócimy się, teraz dowiaduję się o wyjeździe do Europy a mama pyta mnie o brata?! Co, jestem już za stara żeby się mną interesowała?
- Wiesz co, mam to w dupie - warknęłam na co zszokowana uniosła brwi - wszystkich was mam w dupie. Żyjcie sobie szcześliwie, ale beze mnie!
Wbiegłam na górę po schodach. Zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju i szybkim ruchem wyciągnęłam spod łóżka podróżną torbę.
- Naprawdę, nie wiem co w nią wstąpiło - tłumaczyła się wściekła Johnowi.
Spakowałam ubrania, bieliznę, pieniądze i kosmetyczkę. Gdzieś tam był jeszcze mój paszport. Założyłam szarą bluzę, torbę zarzuciłam na ramię. Otworzyłam gwałtwonie drzwi, mama musiała odskoczyć żeby jej nie uderzyły.
Zbiegłam po schodach na dół.
- Dokąd się wybierasz?! Wracaj, Melanie!
John stanął w drzwiach z miną wyrażającą zatroskanie. Przynajmniej on myślał, że tak wygląda.
- Melka, posłuchaj mnie..
Odepchnęłam go z całej siły i warknęłam:
- Nie mów tak do mnie.
Trzasnęłam z całej siły frontowymi drzwiami. Było wietrzne popołudnie, na niebie dostrzegłam szare chmury. Pięknie, jeszcze tego brakuje, żeby zaczęło padać. Wiedziałam, że matka i jej narzeczony zaraz zaczną mnie szukać. W takim razie muszę zrobić wszystko żeby nie dało się mnie znaleźć. Skierowałam swoje kroki w kierunku dworca autobusowego.
***
Zapomniałam o jednym drobym szczególe. Do jakiego miasta mam wyjechać? Nie mam żadnych znajomych, rodzina od strony ojca mieszka w Irlandii. Niech to szlag. Mam pieniądze żeby zatrzymać się w hotelu, oszczędzałam przez ponad rok. Miała to być kwota na opłacenie czesnego za pierwszy semestr studiów, ale sytuacja się zmieniła. Dobrze, w takim razie zdam się na przypadek.
Podeszłam do kasy biletowej, starsza kobieta w okularach zerknęła na mnie i spytała:
- Dokąd?
Zerknęłam na rozpiskę autobusów. Najbiższy, za pięć minut odjeżdżał do Gotham.
- Gotham City - wypaliłam kładąc pieniądze na ladę.
Schowałam niewielki bilet do kieszeni i spytałam się niskiego mężczyzny, który autobus mam zająć. Wskazał na duży, niebieski w którym siedziała spora grupa osób. Potrąciłam kogoś walizką, przeprosiłam. Wtargałam jakoś mój bagaż i zajęłam miejse najbardziej oddalone od innych pasażerów.
Kiedy kierowca włożył kluczyki do stacyjki odetchnęłam z ulgą. Uciekam i teraz już mnie nie znajdą. Wrócę kiedy będę chciała. Włączyłam mp3, rozsiadłam się wygodnie i uśmiechnęłam szeroko. Czeka mnie kilka godzin jazdy.
***
Ruszyłam w kierunku nieznanych, ciemnych budynków, czując chłodny wiatr na całym ciele. Zimniej tutaj niż u nas. Szłam szybko przez kilkanaście minut.
Gdzie ja jestem? Stałam pomiędzy starymi kamienicami, nigdzie nie widziałam sklepów. Źródłem światła była stara latarnia stojąca kawałek dalej. Księżyc był już prawie w pełni a ja nadal nie wiedziałam dokąd mam się udać.
Poczułam jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Co ja najlepszego narobiłam? Jestem taka głupia, lekkomyślna. Na własne życzenie marnuje sobie życie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Gdyby mój tata żył, nie pozwolił by mi na to. Ale nie żyje, pogódź się z tym.
- Hej, pomóc ci w czymś? - spytał wysoki mężczyzna.
Wyszedł z pobliskiej kamienicy. Miał na sobie brudną koszulę i obcięte nożyczkami dżinsy. Nie wzbudził we mnie jakichś pozytywnych emocji ale nie mam wyjścia. Muszę poprosić go o pomoc.
- Szukam jakiegoś hotelu.. - zaczęłam.
- U mnie możesz zanocować za darmo - uśmiechnął się a ja odskoczyłam od niego ze wstrętem.
Odwróciłam się i chciałam jak najszybciej odejść ale mężczyzna złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie.
- Nie wiesz, że takie ładne dziewczynki powinny teraz grzecznie spać? - wysapał mi do ucha.
Skrzywiłam się ze wstrętem.
- Nie dotykaj mnie.. - wymamrotałam szarpiąc się.
Nagle poczułam jak przez moje ciało przepływa przyjemne ciepło. Przestałam się bać, nieznajomy padł na ziemię. Trzymał się za ramiona i wrzeszczał:
- CO MI ZROBIŁAŚ, JĘDZO?!
Ja? Czy on oszalał?
- Płonę! Wyjmijcie moje ręce z ognia! - rzeczywiście na jego ramiona trawiły czerwone płomienie.
Przerażona nie wiedziałam co robić. Otworzyłam torbę chcąc znaleźć butelkę wody ale nie mogłam jej znaleźć. Uspokój się, tylko tak możesz mu pomóc. Przestał krzyczeć. Ogień zniknął. Co do jasnej cholery...?
- Zostaw go - usłyszałam rozkaz i naprzeciwko mnie stanął wysoki, ubrany w ciemny kostium mężczyzna.
- Pomocy, to czarownica! - wrzasnął poparzony i uciekł.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Ręce nadal mi dygotały, musiałam wziąć głęboki oddech. Dostrzegłam jedynie usta nowego przybysza. Maska zasłaniała resztę twarzy.
- Nie chciałam zrobić nic złego, przysięgam..
- Wiem. Chcę ci tylko pomóc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)