poniedziałek, 18 kwietnia 2016

7. (Caxi)

Damian Wayne ziewnął po czym spojrzał na zegarek. Cristin wyszła z tamtego bloku dokładnie 14 godzin 27 minut 13 sekund wcześniej, a nadal nic się nie działo. Jak każda osoba niecierpliwa, oczekiwał w każdym momencie jakiegoś ataku lub wydarzenia. A tu nic. Przez te 14 godzi czatowania pod blokiem nie spotkał nawet jakiegoś pomniejszego przestępcy! Ze złością kopnął kamień, który nierozważnie znalazł się pod jego nogą. Już miał zawracać na autobus do Gotham, który odjeżdżał za jakieś pół godziny, ale wtedy drzwi numer 4 wreszcie się otworzyły. Schowany niedaleko nich opanował odruch odskoczenia. Z budynku wyszła drobna blondynka w czarnej sukience. Ta sama, którą odwiedzała Cristin - przemknęło przez myśl Damianowi. Dziewczyna zatrzymała się spoglądając centralnie na niego, przy czym mrużyła oczy jak typowy krótkowidz. Młody Wayne wiedział, że go zauważyła pomimo zasłaniającego go drzewa. Ona widziała i tyle. Stłamsił przekleństwo, po czym wyjął z kieszeni nadajnik. Zrobił parę długich kroków w tył i niby przez przypadek przeszedł obok niej. Chyba się nie zorientowała, na jego szczęście.
Wyciągnął z kieszeni smartphone'a z najszczerszą chęcią zatelefonowania do Graysona i poinformowania go o kolejnej podejrzanej, jednak przerwał mu niespodziewany ból. Czuł jakby ktoś uderzył go w głowę, a ona rozpadała się na milion malutkich kawałeczków. Telefon wypadł mu z rąk. Nie mógł poruszyć żadną kończyną, jego ciało zdrętwiało i odmówiło posłuszeństwa. Przed oczami zaczęły mu się przewijać sceny z życia: szkolenie, przyjazd do Batmana, ucieczki i wieczne gniewanie, aż w końcu po raz drugi zobaczył dzisiejszą sytuację. Niby obok siebie usłyszał dźwięk aparatu w telefonie, ale nie zwrócił na to uwagi. Nagle ból przeszedł jak ręką odjął, Damian upadł na kolana zszokowany zmianą. Dziewczyna uciekała od niego równym, lecz wolnym truchtem. To jej zasługa? Młody Wayne wykrzywił twarz w czymś co miało udawać szatański uśmiech: w końcu i tak ją namierzał. Jednak coś go tknęło i sprawdził lokalizację dziewczyny. Według urządzenia znajdowała się w miejscu, a przecież widział jak biegnie! Nie przepuści jej tego tak łatwo. Przeczyścił rękawem ekran telefonu.
- Todd? Mam do ciebie małą prośbę...
***
Margaret nie przychodziła. W hallu kręcili się studenci, którzy z magicznych powodów zwanych zazwyczaj kacem lub zbyt cichym budzikiem nie mogli zjawić się pod salami wcześniej niż trzy minuty do rozpoczęcia wykładów. Ale Margaret zazwyczaj pojawiała się wcześniej lub informowała go, że nie przyjdzie. Teraz sterczał przed drzwiami wypatrując wśród nerwowych postaci jej żółtych włosów. Niby nie powinien tak się przejmować, przecież nie łączyły ich żadne zobowiązania czy emocje, ale... ona zawsze przychodziła wcześniej. Może samochód ją przejechał? Może ją porwano? Może zaatakowali ją jacyś pijacy? Może spóźniła się na tramwaj? Wreszcie pojawiła się zdyszana, z rozwalonym kokiem, ale wciąż ładna. Posłała mu zaniepokojone spojrzenie mocno umalowanych oczu.
- Odwołali matematykę? - zapytała łapiąc nerwowo powietrze. W końcu uwielbiała wykłady z matematyki.
- Nie - zmieszał się lekko, ale tylko lekko - Czekałem na ciebie. Co się stało?
- Zatrzymały mnie pewne ważne... gołębie.
- Gołębie?!
- Tak, zaatakowały mnie - jej oczy były jak zwykle poważne. Popatrzył na nią niewyraźnie, ale ona już tylko złapała go za ramię i pociągnęła do sali wykładowej.
W ogóle nie skupiała się na tym, co mówił wykładowca. Notowała jakoś niewyraźnie i nerwowo. W końcu przyłapał ją nawet na tym, że wyjęła telefon. Nigdy tego nie robiła! Spojrzał jej przez ramię na ekran urządzenia. Oglądała zdjęcie chłopca o czarnych włosach i ciemnozielonych, zamglonych oczach. O co mogło jej chodzić?!
***
Damian zawahał się tylko przez chwilę, po czym zapukał do szarych, zniszczonych drzwi. Wszystko w tym budynku wydawało się równie szare i zniszczone. Todd zarabiał całkiem nieźle, ale - jak mówił - nie mógł zbyt przywiązywać się do niczego, więc mieszkał w takim miejscu. Przez chwilę nikt nie otwierał, a potem przed Damianem pojawił się Jason we własnej osobie. Wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle - był nieogolony, włosy miał brudne i nieuczesane, a wory pod oczami wyróżniały się od reszty twarzy sinym kolorem. Obrzucił chłopca pełnym wyrzutów spojrzeniem, po czym odwrócił się i poszedł w głąb mieszkania, a Damian podążył za nim. Znaleźli się w niewielkim przejściowym pokoju połączonym z jeszcze mniejszą kuchnią. Patrząc po stanie właściciela powinien tam panować bałagan, ale było sterylnie czysto. Musiał mało przebywać w mieszkaniu.
- Przerwałem Ci sen telefonem? - spytał Damian zuchwale rozglądając się dookoła. Jason wzruszył jedynie ramionami.
- Chcesz jajecznicę? - powiedział za to, wyjmując z kuchennej szafki solidną patelnię. Młody Wayne przypomniał sobie, że nie jadł nic od wieczoru poprzedniego dnia.
- Mogę chcieć - stwierdził zanim zdążył przypomnieć sobie jak fatalnie gotował Red Hood - jak idą interesy?
- Lepiej nie pytać. I tak przyszedłeś tu z prośbą, więc nie próbuj udawać, że interesuje cię życie narkotykowej mafii Gotham.
- Chciałem być miły - mruknął Damian. Rzadko mu się to zdarzało, ale Jason stanowił naprawdę godny pożałowania widok - wiesz może coś o tej dziewczynie?
Pokazał mu zdjęcie blondynki, które zrobił jej telefonem.
Reakcja Red Hooda była... zaskakująca? Doskoczył do niego i wyrwał urządzenie z ręki z dziwnym wyrazem twarzy.
- Skąd to masz?! - krzyknął władczym tonem psychopaty, który znów zagościł w jego umyśle.
- To dziewczyna powiązana jakoś z Ligą, nie wiem dokładnie jak. Może być również morderczynią Kory Anderson zwaną Starfire - wypowiedział spokojnie Damian, chociaż nie był w ogóle pewny tego co mówi. Po co tu przyszedł? Nie miał żadnych dowodów.
- Widziałem ją kilka lat temu - wyszeptał Jason - widziałem ją... tak... w mojej głowie... kiedy umierałem...
Milczeli. Red Hood bez słowa odłożył telefon na blat, po czym zajął się gotowaniem. Damian nie wiedział co myśleć. Może Jason po prostu oszalał? W końcu nie spał po nocach, w dnie chyba także, wyglądał makabrycznie, nie dbał o siebie... Ale z drugiej strony było coś w jego tonie wypowiedzi i błysku oczu, co pozwalało stwierdzić, że pozostał przy zdrowych zmysłach.
- Pomożesz mi znaleźć jakieś informacje o  niej? - zapytał w końcu, gdy Jason postawił przed nim talerz jajecznicy i szklankę soku. Potrawa smakowała jak płyta pilśniowa.
- Nie powinieneś się mieszać w jej sprawy. Jeśli by ci się coś stało, twoja matka zabiłaby mnie na miejscu. A ta dziewczyna oznacza śmierć...
- Ale ty będziesz się mieszać?
- Chcę się o niej czegoś dowiedzieć!
- Jesteś taki sam jak Batman! - warknął Damian wstając. Gdy wychodził, trzasnął drzwiami.
On jeszcze im pokaże jak robi się śledztwo!
~~~
Damian i Jason <3
/Caxi

3 komentarze:

  1. Ale BOSKI rozdział :D Jason i Damian, moi ulubieńcy :-) Naprawdę, bardzo mi się podobało o nie mogę się doczekać nexta ;-)
    Pozdrawiam i spokojnej nocy :-)
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej podobała mi się scena ataku Tei na Damiana... *.*
    Dość jest za to dla mnie przedstawieniej tejże osóbki jako sudentka Margaret. Trudno, przyzwyczaję się. Styl jak zwykle cudowny i powiązania przyczynowo-skutkowe też, choć nieco gubię się w waszym blogu, bo każda pisze o czymś zupełnie innym i na razie to się kompletnie ze sobą nie wiąże, jakby całkiem odrębne historie... :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakochałam się w tym opowiadaniu😍😍😍😍. Niesamowite. Genialne i cudowne. Uwielbiam Teę, Susan, Julię i Mel. Jason💜💜💜💜💜. Mam nadzieje że niebawem dodacie nexta, bo już umieram z ciekawości.
    Pozdrowienia
    Ticci, Time i Sweet😘

    OdpowiedzUsuń